• Start
  • Wiadomości
  • Od Szopena po rewitalizację Dolnego Miasta. Rozmowa z Dastinem Suskim

Od Szopena po rewitalizację Dolnego Miasta. Rozmowa z Dastinem Suskim

O rewitalizacji Dolnego Miasta, przełamywaniu lodów przy grillu, mistrzu Europy w zapasach, ale przede wszystkim o działającej od prawie 20 lat Fundacji Oparcia Społecznego Aleksandry FOSA opowiada Dastin Suski, psycholog i psychoterapeuta rodzinny, wiceprezes Fundacji FOSA.
17.06.2025
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Na zdjęciu widać mężczyznę w niebieskiej bluzie z logo, który prowadzi rozmowę z grupą osób w przestrzeni o ceglanych ścianach. Gestykuluje energicznie, co sugeruje, że omawia coś z zaangażowaniem i pasją.
Dastin Suski, psycholog i psychoterapeuta rodzinny, wiceprezes Fundacji FOSA
Fot. BRG

Katarzyna Błaszkowska: Fundacja FOSA działa w wielu dzielnicach Gdańska, realizuje różne projekty. Zanim pan o tym opowie, cofnijmy się w czasie: jak to się wszystko zaczęło?

Dastin Suski: - Fundacja powstała w 2008 roku. Najpierw był Klub Samopomocy, drugim zadaniem był Młodzieżowy Szopen. “Szopen” to działająca do dziś placówka szkolno-terapeutyczna, gdzie młodzież w wieku 13-21 lat realizuje cały pakiet terapeutyczny: terapie indywidualne, grupowe, ale także uczestniczy w zajęciach środowiskowych, np. arteterapii czy zajęciach w stolarni. Młodzieżowy Szopen pozwala młodym ludziom realizować obowiązek szkolny, dzięki temu, mimo kryzysu, nie wypadają oni z programu edukacyjnego.

 

W kolejnych latach poszerzaliście zakres swojej działalności…

- Działamy na coraz to nowych polach dlatego, że ja nie lubię bezsilności. Jestem tak wychowany. Moja mama (Alina Kaszkiel-Suska, założycielka i prezeska zarządu fundacji) też nie lubi bezsilności. Jak nam czegoś brakowało, nie mieliśmy dokąd odesłać osoby, która potrzebowała pomocy, to próbowaliśmy zorganizować coś, co będzie uzupełniać luki. To jest ważna część naszego fundacyjnego rozwoju: wchodziliśmy tam, gdzie nic nie było – tak np. powstały Trampki.

 

Mowa o Niebieskich Trampkach, czyli klubach młodzieżowych, które działają w gdańskich galeriach handlowych Forum i Metropolia…

- Nasze kluby to miejsca, w których młodzi ludzie mogą spędzać czas wolny, uczestniczyć w przeróżnych wydarzeniach, ale także spotykać się z psychologami czy pedagogami. W pewnym momencie naszej działalności pojawiła się myśl, że musimy być tam, gdzie jest młodzież.

Nasi terapeuci coraz częściej uczestniczyli w interwencjach w miejscach publicznych, podczas których trzeba było wzywać służby. Coraz częściej nasza młodzież mówiła, że kolega chce popełnić samobójstwo w miejscu publicznym - wtedy dzwoniliśmy do ochrony, informowaliśmy zarządcę budynku, służby i koordynowaliśmy całą akcję, żeby tego człowieka uratować. Czuliśmy, że dla bezpieczeństwa tych młodych ludzi powinniśmy być bliżej.

Dziś dla młodzieży centra handlowe są podwórkami XXI wieku. Forum Gdańsk jest genialnym miejscem dla naszej działalności. W Forum, bez żadnej promocji, bez żadnej wielkiej akcji informacyjnej, przez Niebieskie Trampki przewija się około 100 nastolatków dziennie. To miejsce idealnie trafiło w potrzebę. Szczęśliwie Forum także widziało sens stworzenia u siebie takiej przestrzeni, szukało organizacji, która pracuje z młodzieżą; udało nam się znaleźć lokal, w którym opłacamy jedynie media – i Trampki mogą funkcjonować.

Niebieskie Trampki. Pomagają młodzieży w kryzysie

Wspieracie także osoby, które potrzebują pomocy, by samodzielnie stanąć na nogi.

- Tak. Prowadzimy Kluby Samopomocy, w którym dorosłe osoby borykające się z problemami psychicznymi lub neurologicznymi, mogą liczyć na szerokie wsparcie. Ja potocznie mówię: kawa, kino, spacer. Kluby to miejsca, gdzie można po prostu posiedzieć, pobyć z innymi, ale wokół tego cały czas jest praca.

Oni przychodzą na kawę, ale przy tej kawie rozmawiamy o różnych sferach życia. Jak idziemy na pizzę, to łączymy to z obejrzeniem kuchni; pizzerman, pomoc kuchenna opowiadają o tym, co robią, żeby przy okazji oswajać naszych klubowiczów z rynkiem pracy. Staramy się, aby sami odkryli, co jest w życiu dla każdego z nich ważne.

Z klubów wyrósł projekt aktywizacji zawodowej, ponieważ tego elementu nam brakowało. Nasi klubowicze byli gotowi do podjęcia pracy, ale jeszcze nie pełnowymiarowej, potrzebowali miękkiego przejścia, czasami od jednej godziny pracy dziennie. Łapaliśmy takie miejsca, gdzie była możliwość nauki pracy w bezpiecznych warunkach. To ma też wielki walor terapeutyczny.

Na zdjęciu troje uśmiechniętych osób stoi w pracowni ceramicznej, otoczone półkami z kolorową ceramiką i rękodziełem. Panuje swobodna, twórcza atmosfera, a rozmowa wydaje się toczyć w przyjaznym i inspirującym klimacie.
Barbara Piskorska, psycholożka i psychoterapeutka, Dominika Salwach-Kuberska, kierowniczka Punktu Informacyjno-Konsultacyjnego FOSY, Dastin Suski, wiceprezes Fundacji FOSA
Fot. BRG

Prowadzicie także mieszkania wspomagane. To wyjątkowy rodzaj wsparcia dla osób szukających drogi do własnej niezależności. Kto korzysta z tego rodzaju pomocy i na czym ona polega?

- Czasami terapia nie przynosi efektów, ponieważ system rodzinny tak funkcjonuje, że dana osoba jest bardzo związana, wręcz uwikłana w relacje rodzinne i boi się zrobić krok ku samodzielności. Jest to trudne, bo rodzina w niego nie wierzy. I tu dużą pomocą są mieszkania wspomagane, które dają przestrzeń, by taka osoba chwyciła wiatr w żagle, nauczyła się odpowiedzialności za siebie i niezależności.

Mieszkalnictwo wspomagane to także wsparcie osób po długotrwałej hospitalizacji, zagrożonych wykluczeniem, rodzin tkwiących w wielopokoleniowym uzależnieniu czy bezrobociu. „Terapia nie idzie, gdy pada na głowę” - to słowa mojej mamy, które często powtarzam. Jeśli nie ma pracy, nie ma dobrego miejsca do życia, to trudno mówić o wyjściu na prostą.

W mieszkaniach wspomaganych łącznie 16 osób może przejść około dwuletni trening samodzielności. Trenerzy są na miejscu minimum pięć razy w tygodniu, a pomoc zaczyna się od rzeczy podstawowych: pranie, gotowanie, grafik sprzątania, aktywizacja zawodowa. Na Osiedlu Sitowie mamy 100 proc. skuteczności. Po dziesięciu latach prowadzenia tych działań nie ma mieszkańca, który po dwuletnim treningu pozostaje bez pracy. A często są to osoby, które wcześniej nie podjęły aktywizacji zawodowej.

“Jajeczko” na Osiedlu Sitowie. Żurek jako trening samodzielności

Fundacja FOSA pracuje również z mieszkańcami objętego rewitalizacją Dolnego Miasta. Jaka jest historia waszej obecności w tej części Gdańska?

- To dla mnie historia bardzo osobista. Jestem z Dolnego Miasta, tu się wychowałem, tu dorastałem i Dolne Miasto zawsze było mi bliskie, choć dziś mieszkam we Wrzeszczu. Ta dzielnica miała złą renomę. Mówiono, że tu dużo się dzieje, ale raczej nie w kontekście pozytywnym. W latach, kiedy zaczynała się rewitalizacja Dolnego Miasta, chodziłem do szkoły. W klasie miałem osoby z rodzin wielodzietnych, gdzie potrafiło być i 12 osób w jednym czterdziestoparometrowym mieszkaniu. Często w tych rodzinach nikt nie pracował od pięciu, sześciu pokoleń. Po północy lepiej było nie przechodzić między bramami – w takiej rzeczywistości startowała rewitalizacja.

Na samym początku pracowaliśmy więc nad tym, żeby głośno mówić, że przemoc jest czymś niedopuszczalnym. Zaczynaliśmy od zajęć komputerowych dla dzieci. Mieliśmy pięć komputerów i to był szał dla niektórych dzieciaków. Dziewczynki miały swoją grupę Power Girl. To jedna z pierwszych grup, która kilkanaście lat temu działała tu w ramach rewitalizacji To było prawdziwe przełamywanie schematów w tej dzielnicy - dziewczyny mogły robić rzeczy kojarzone dotąd ze światem męskim. Rekrutacja odbywała się dzięki poczcie pantoflowej. Ja mówiłem w klasach, że coś się dzieje, że dzieciaki mogą przyjść, a potem już się wieści rozchodziły.

 

Rewitalizacja Dolnego Miasta rozpoczęła się w 2010 roku. Jak z waszej perspektywy zmieniła się ta dzielnica przez tych kilkanaście lat?

- Przede wszystkim warto powiedzieć, że przez te lata bardzo zmieniła się sama rewitalizacja. Na samym początku były zupełnie inne problemy, inne osoby potrzebowały wsparcia. Kiedyś było dużo tematów związanych z bezpieczeństwem, teraz więcej jest wątków wychowawczych. Dziś często rodzice są pogubieni, nie wiedzą, co mają robić, gdy dziecko przeżywa kryzys – to już nie jest rodzic, który pije alkohol i stosuje przemoc, ale rodzic, który jest po prostu bezradny. Chce pomóc dziecku, ale nie wie, co ma robić, często przestaje od niego wymagać. Taki rodzic ma wątpliwości, czy jak dziecko boryka się z depresją, to on może mu powiedzieć „posprzątaj pokój” – to są dzisiejsze dylematy życia codziennego.

 

Na czym skupiacie się zatem dziś w swojej pracy z rodzinami na Dolnym Mieście?

- Na kryzysach, które przechodzi młodzież i na wzmacnianiu rodziców, którzy są w coraz większym pędzie, zalatani, zmęczeni, czasem potrzebują zająć się sobą, a mają dziecko w kryzysie. Wspieramy także młodych dorosłych, którzy zaczynają zakładać rodziny. To często są dzieciaki, z którymi pracowaliśmy w 2012 roku, które nas z tamtego czasu pamiętają. Aktualnie są to młodzi dorośli tworzący swoje związki.

Dziś ważne są także tematy związane z integracją. Na Dolnym Mieście dużo jest ludności napływowej i w pewnym momencie ważną częścią naszej pracy stało się zapoznawanie ze sobą sąsiadów. Z jednej strony panowie, którzy tu mieszkają od 50 lat, a z drugiej – nowi mieszkańcy, którzy zachwycają się centrum LPP i cieszą, że na dzielnicy robi się ruch. Dotychczasowi mieszkańcy byli niezadowoleni, że obce samochody zajmują miejsca parkingowe, że ktoś zupełnie inaczej chodzi ubrany, nowe osoby krzywo patrzyły na to, że ktoś pije piwo w parku, miały swoje obawy. Starzy mieszkańcy bali się odrzucenia… To zderzenie dwóch różnych światów.

 

To bardzo ważne, co pan mówi. Zmiany, które zauważacie są doskonałym przykładem tego, co my, Biuro Rozwoju Gdańska, zawsze podkreślamy: rewitalizacja to nie tylko remonty i nowe chodniki – to przede wszystkim zmiana społeczna.

- Tak, zmieniają się ludzie, choć wyremontowane kamienice i nowe chodniki też są widoczne i bardzo cieszą. Niektóre ulice trudno poznać. Teraz w każdą bramę można bezpiecznie wejść, to jest główna różnica. I tu znowu wracamy do ludzi. Ich historie pokazują, jak wielka zaszła tu zmiana. Pewne anegdoty, opowieści, pamiętam jeszcze z czasów szkolnych. Zdaje się w 2014 roku odwiedził Dolne Miasto konsul Niemiec, spacerował, robił zdjęcia. Widząc to, dwóch chłopaków ode mnie ze szkoły napadło na niego i ukradło lustrzankę. Szybko jednak zostali zidentyfikowani, bo aparat ze swoimi zdjęciami sprzedali do lombardu. Takie ryzykowne zachowania to był często efekt nudy, braku alternatywy. Pamiętam też inną historię. Dwóch chłopaków z sąsiedniej klasy włamało się na strych plebanii, przechodząc dachem z sąsiedniej, świeżo wybudowanej, Biedronki - konflikt z prawem dla adrenaliny. Dziś takich sytuacji jest dużo mniej.

Wąska ulica w europejskim mieście. Ulica jest wyłożona starymi ceglanymi budynkami po obu stronach, z balkonami i oknami na budynkach. Po lewej stronie czarna lampa uliczna z zakrzywionym ramię i okrągłym cieniem.
Dolne Miasto. Ulica Stefanii Sempołowskiej
Fot. Piotr Wittman/gdansk.pl

Praca, jaką wykonujecie m.in. na Dolnym Mieście, często wymaga współpracy z różnymi partnerami. Jak bardzo łączenie sił jest istotne dla tego, co robi Fundacja FOSA?

- Pracujemy w różnych dzielnicach Gdańska i mogę powiedzieć, że Dolne Miasto miało szczęście do wyjątkowych partnerów. Szkoła Podstawowa nr 65 – pani dyrektor była zawsze bardzo zaangażowana, nauczyciele wychodzący poza schemat; działające jeszcze w pierwszych latach rewitalizacji Gimnazjum nr 9, do którego sam chodziłem. Z jednej strony – gimnazjum rejonowe cieszące się słabą renomą, z drugiej – nauczyciele, którzy robili dużo więcej, niż musieli. Wśród nich był np. nauczyciel WF, jednocześnie trener zapasów. 

Stworzył grupę zapaśniczą, która zdobywała medale na europejskich i światowych zawodach. Chłopacy, którzy się włamali do plebanii, w konsekwencji wylądowali u tego trenera. Jeden z nich zdobył później mistrzostwo Europy. Takie rzeczy działy się na Dolnym Mieście po cichu, bez rozgłosu.

Kolejnym naszym partnerem było Mrowisko, placówka wsparcia dziennego dla młodzieży. Później dołączyła Przychodnia Jaskółka oraz biznes – firma LPP. I tak, własnymi siłami, zaczynaliśmy od festynów, od poznawania ludzi. Wcześniej do psychologa nikt nie przychodził, ale jak na festynie ludzie pogadali z psychologiem, zobaczyli, że „to też człowiek”, to wtedy się odważyli i dzieci nie bali się przyprowadzić.

Mam takie wspomnienia zawodowe i prywatne, kiedy np. u mnie pod blokiem zrobiliśmy grilla z okazji pierwszego dnia wiosny. Wiadomość się rozniosła i ci sąsiedzi, którzy spędzają większość dnia przy garażach, przynieśli swoje grille, kiełbasy i dołączyli do nas. To spotkanie pomogło w sąsiedzkiej integracji. Dzięki temu dzieci z większą chęcią przychodziły na zajęcia. I od tych festynów tak naprawdę wszystko się zaczęło.

 

Z tego wniosek, że w takie sąsiedzkie, podwórkowe wydarzenia angażuje się cała Fundacja.

Tak, mamy taką zasadę, że nasi specjaliści robią festyny razem z nami. Prawnik, psychoterapeuta, psycholog, seksuolog razem sklejają latawce i robią grilla. Dzięki temu w świat idzie wiadomość, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. W tych pierwszych latach naszej działalności było to bardzo potrzebne, teraz już mniej, ale bez tego nie moglibyśmy dawać potrzebującym tak dużego wsparcia. Współpraca, bycie razem, dzielenie się emocjami – to się jednak zawsze sprawdza.

TV

Góra Gradowa / podniesienie flagi państwowej RP
OSZAR »